poniedziałek, 14 lutego 2011

valentine's day 2011 - do przesady słodka notatka!
























Walentynki. Już kolejne. Kilka dni temu wróciliśmy do domu, więc spędzam je w rodzinnym mieście. W tym roku, jak co rok, jest spora rzesza fanów stwierdzenia, że - "Po co komu takie święto. Że jak ktoś się kocha to może każdego dnia udowadniać, że jest zakochany a walentynki nie są do niczego potrzebne. Komercha" Osobiście jestem innego zdania i tłumaczyłam dziś to D. jak odwoził mnie do domu. Tak samo np. dzień Matki. Kochamy swoje mamy każdego dnia, i każdego dnia staramy się jej to udowodniać, a to święto jest po to, żeby ta mama miała swój dzień i żeby poczuła się ważna. Tak samo dzień babci . To po prostu święto. Oj.. zresztą ja lubię takie święta. (Mimo, że to amerykańskie, bez polotu i durne..) . Podam przykład.. chociażby jak zbliża się Boże Narodzenie. Lubię wtedy nosić norweskie swetry, wełniane skarpety i spać w pidżamie z reniferem. Lubie klimat takich świąt i podoba mi się to, mimo, że wiem , że wiele osób to krytykuje. : ) Tak samo w walentynki. Jak piekłam dziś ciasteczka dla D. to lukier musiał być różowo-czerwony, posypka różowo-czerwona i w serduszka. To święto jest strasznie miłe, mimo, że każdego dnia, udowadniam mojemu D. , że go kocham i nawzajem. :*

Kilka dni temu, jak już mnie ogarniał nastrój Walentynkowy, zaczęłam sobie przypominać wszystkie najromantyczniejsze, najpiękniejsze i wzruszające historie miłosne o których słyszałam i które wydarzyły się w moim bliższym, czy dalszym otoczeniu. Wtedy, też postanowiłam, że w Walentynki, spiszę te wszystkie historie, na blogu. Tak, aby je uwiecznić. Niektóre są błahe, niektóre wesołe, niektóre strasznie przybijające. Ale wszystkie ruszają moim sercem. Mam nadzieję, że nie naruszę niczyjego prawa do prywatności. Jeśli tak, to proszę mieć na uwadze mój podziw. :)


Historia pierwsza, "Poker"
Historia o której opowiadają moi rodzice zawsze w jakimś towarzystwie. Historia dotyczy mojej prababci i mojego pradziadka. Dziadków mojej mamy. Oboje żyli bardzo długo, prababcia dożyła prawie setki. Całe życie mieszkali sobie w małej chałupince na wsi, nieopodal Buska. Któregoś dnia, moja mama z moim tatą pojechali ich odwiedzić. Był już wieczór. Wchodzą do izdebki, a tu prababcia z pradziadkiem siedzą pod pierzyną (wielką wyglądającą jak wielki bochen chleba) jedno po jednej stronie łóżka, drugie po drugiej i grają w karty. Dziadek rzuca kartami na kołdrę, a babcia, już prawie bezzębna chichra się pod nosem a on na to : "Jakbyście wiedzieli jak ta cholera oszukuje!". Nie widziałam, tej sceny, ale widzę ją dokładnie tak, jak to opisałam, i zawsze jak ją sobie przypominam to uśmiecham się do siebie.
*


Historia druga. "Wojaże"
Przyjaciele moich rodziców. Danusia i Marek. Danusia jest niewidoma, a Marek szczerze powiedziawszy, ma taką wadę wzroku, że ledwo widzi. Mają dwójkę zdrowych dzieci. Z ich córką w dzieciństwie bardzo się przyjaźniłam. Byli naszymi sąsiadami jak jeszcze mieszkaliśmy w bloku. Baaardzo fajni ludzie. Od kilku lat ich pasją stało się podróżowanie. Zwiedzają cały świat. Wczoraj byli u moich rodziców i oznajmili, że za parę dni jadą do Marakeszu. W ubiegłym roku o tej porze, byli w Kenii. Jak dla mnie. Piękne i niesamowite.
*


Historia trzecia. "Apple"
Kumpel rodziców z liceum - R.K. W dzieciństwie nazywałam go wujkiem. Bardzo często bywa u nas w domu . Straaasznie specyficzny człowiek - ja go uwielbiam. Fan mojego pokoju i marki Apple. Zawsze mówi mi, że mam niesamowitą urodę i żebym wysyłała gdzieś moje zdjęcia. Przyjaciel mojej rodziny. Gej. Jest w wieku mojego taty (rocznik '63). Jak miał dwadzieścia parę lat związał się, z Wojtkiem. Od kąd ja pamiętam zawsze byli razem. Mieszkali w Polsce, mieli jakieś knajpy. Jakoś wszystko się układało. Z czasem z pracą było coraz ciężej i Wojtek pojechał szukać jej, gdzieś do Anglii. I tam zamieszkał. (To było parę lat temu) R.K. przyjeżdżał do niego, i tak na zmianę. Cały czas się widywali. Pamiętam, że nie raz u nas, godzinami rozmawiał z nim na skajpie. W końcu postanowił, przeprowadzić się do niego. Po jakimś czasie spędzonym na wyspach, oboje mieli jakąś fajna pracę i zaczęli urządzać sobie mieszkanie. Aż do grudnia 2009. Jakoś przed wigilią R.K. zadzwonił do nas z informacją, że Wojtek ma raka i, że nie dają mu szans na przeżycie. Za późno zdiagnozowali chorobę. Minął niecały miesiąc i Wojtek zmarł. W kilka dni przed śmiercią wzięli ze sobą ślub w szpitalu w Anglii. Przeżyli ze sobą dwadzieścia parę lat. Praktycznie tyle co moi rodzice. Byli w stałym związku. Pogrzeb był w Polsce. W miejscowości rodzinnej Wojtka. R.K. nawet nie mógł stać wśród najbliższej rodziny na pogrzebie, ponieważ nie chciał wzbudzać sensacji i prowokować szeptania na samej 'uroczystości'. R.K. nadal mieszka w Anglii w ich mieszkaniu. Od czasu do czasu przyjeżdza do nas. Cały czas namawia mnie do kariery modelki, zachwyca się moim pokojem i jest fanem firmy Apple. Teraz tylko nie ma Wojtka.
*


Historia czwarta. " Sprzęgło, Gaz, Hamulec"
Małżeństwo. On jest niewidomy, ona miała wypadek i ma niewładne nogi. Wujkowie mojej koleżanki z lat dziecięcych. Pamiętam już w dzieciństwie, jaka byłam zdziwiona widząc, jak przemieszczają się. On nosi ją na rękach. On jest jej nogami, a ona jego oczami. Co za zgranie! Ale najlepsze jest to, że kobieta, ma prawo jazdy, jeszcze z czasów z przed wypadku. No i oczywiście potem chciała jeździć dalej samochodem. Dla chcącego nie ma nic trudnego. Ona na miejscu kierowcy, z ręką na kierownicy i nogami ustawionymi cały czas na dwóch pedałach. Jej niewidomy mąż- obok niej, na miejscu pasażera, miał przełożoną nogę, na trzeci pedał i operował biegami. Ona jedną ręką prowadziła, drugą naciskała sobie nogi w odpowiedniej sile wciskając pedały. Mężowi mówiła jaki bieg ma wbić i kiedy ma nacisnąć pedał, który on miał pod nogą. Nadążacie? haha! (i love it!) Najlepiej było jak Policja ich złapała! (Dobrych kilka lat temu) Na szczęście nie kazali, kobiecie wysiąść z samochodu, wystarczyło, że podała prawo jazdy i puścili ją dalej. Uwielbiam tą historię. Piękna. Piękna. Piękna. : D
*


Pewnie już się wam nie chce czytać, ale już jestem bliżej końca niż dalej ..

Historia piąta. "Listy o warkoczach"
Historia kolejnej Prababci. Ale tym razem prababci mojej Basi. Pamiętam jak dziś. W trzeciej liceum, dopiero zaczynałam się przyjaźnić się z Basią. Jej babcia wtedy jakoś właśnie, obchodziła setne urodziny. Potem jak już lepiej się poznałyśmy B. pokazywała mi listy prababci. Listy, które wysyłał jej, zakochany w niej chłopak (chłopak, który później był jej ukochanym mężem). Piękną kaligrafią zapisany plik kilkudziesięciu stron listów. O jej włosach, o tym, że ma najpiękniejsze warkocze ze wszystkich dziewcząt, i że oddałby za nie wszystko. Niestety nie wszystko potrafiłyśmy rozczytać (ta cholerna, piękna kaligrafia!). Ale na pewno, na kilku stronach widać rozmazany atrament pióra, od łez wzruszonej dziewczyny, czytającej te wyznania. Coś pięknego i niesamowitego. Prababcia Basi, zmarła miesiąc temu, dożywając pięknego wieku.. Basia strasznie żałowała, że przed śmiercią nie przeczytała listów babci. Wpadła na szczęście na pomysł, żeby zanieść je do jakiegoś wydawnictwa. Które mogło by to jakoś ładnie przetworzyć, przekazać i przy tym opisać piękną miłość. Zadedykować oczywiście pośmiertnie długiemu ponad stu letniemu życiu, właścicielki tych listów (i pięknych długich warkoczy : ) ) .
*


Na tym się kończą historie. Jest ich jeszcze wiele, ale nie będę się tu rozdrabniać. Sama moja najbliższa rodzina jest wzorem na to, że istnieje piękna i romantyczna miłość. Moi rodzice, którzy zaczęli spotykać się ze sobą jak moja mama miała jakieś 14-15 lat, a tata osiemnaście? Jakoś tak? Są pięknym małżeństwem i Basia zawsze mi powtarza, że to jest niesamowita miłość. Moja babcia i dziadziuś. Babcia zmarła w kwietniu ubiegłego roku, dziadziuś od tej pory jest codziennie na cmentarzu, sam zrywa kwiaty, mówi do babci i całuje tablicę nagrobną. Każdego dnia. Nie chcę już nawet opisywać samego pogrzebu, bo nie chcę jak bóbr płakać po drugiej stronie ekranu. Ale tam też, zobaczyłam swojego dziadka, który nikogo w życiu bardziej nie kochał. Mój brat, który zaczął być z Kingą w tym samym roku i w tym samym miesiącu co ja z D. Są więc już razem piąty rok. Cały czas szczęśliwi i zakochani. Od miesiąca -zaręczeni.

Historia moja i D. też jest niczego sobie. Uważam jest romantyczna jak żadna inna. Udokumentowana w dwóch albumach, w dwóch pudłach leżących w dolnej szufladzie starej szafy, w dwóch naszych serduszkach i w tysiącu zdjęć. Historia ta toczy się dalej i z roku na rok. W tym roku zamieszkaliśmy razem. Jest między nami coraz lepiej i coraz bardziej ja kocham Jego, i myślę, że coraz bardziej On kocha mnie.

Chciałabym napisać "Zbieżność nazwisk i osób jest przypadkowa", żeby potem nie mieć jakichś problemów. Niestety nie mogę tak napisać, ponieważ nie była by to prawda. Jakie piękne jednak, są te scenariusze , jakie pisze nam życie. Ja jestem pod wrażeniem

(dziś słucham)

3 komentarze:

  1. Piękna notka! Uwielbiam tak długie wpisy!
    U mnie w rodzinie nie ma tak romantycznych historii, bo raczej każdy związek kończy się fiaskiem. Może ja rozpocznę dobrą passe? Poczekamy zobaczymy, tymczasem wciąż wyglądam księcia w białej koszuli! A Walentynek nie lubię, bo denerwują mnie wszędobylskie serduszka. Lubię za to zakochane pary, chcę wierzyć że zakochane miłością szczerą.

    Trzymam za Was kciuki! Jesteście niesamowici. Ty i D. :)

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytałam całość, naprawde światny wpis! ;) piękne historie.. i gratulacje że masz takie szczeście ; )

    OdpowiedzUsuń