sobota, 27 kwietnia 2019

Babcia Staruszka


Pamietam jak umarła moja prababcia. Ona miała prawie sto lat, ja - nie wiem. Może 10 może 12? Pamietam tyle ze to był pierwszy pogrzeb w moim życiu, który widziałam, przeżywałam i rozumiałam. Na swój sposób oczywiście.

Ostatnie lata prababcia mieszkała na Świerczewskiego. W Busku, pod opieką babci Lucynki u niej w domu. Widywałam ja częściej, ale zazwyczaj siedziała w "małym pokoju" na rozścielonym 24 godziny na dobę łóżku. Otwierała plastikową pozytywkę w kształcie fortepianu i słuchała popiskującego "dla Elizy". Na okrągło. Albo oglądała niedzielna mszę świętą w telewizji. Transmisje na żywo czy to z Rzymu, czy z Jasnej Góry słychać było już na klatce schodowej. Ale to już było pod koniec. Wcześniej żeby ją odwiedzić musieliśmy zrobić wycieczkę. Jechaliśmy z Buska na wieś. Wieś nazywała się Szaniec. Wiosna, lato, jesień, zima. To było z 20 kilometrów, ale w mojej głowie to zawsze była wycieczka. Patrzyliśmy przez okno czerwonego malucha, słuchaliśmy radia i czytaliśmy na głos drogowskazy. Młyny 3, Kielce 40, Marzęcin 20. Albo liczyliśmy słupy telegraficzne! Potem podjeżdżalismy pod kamienną bramę domu babci, witaliśmy się.


 "Marcysia, pocałowałaś już babcie na przywitanie?" Pytała mama.

Na prababcie mówiliśmy "babcia staruszka". W Szancu większość domostw jest, przynajmniej było wtedy, otoczone ogrodzeniem z kamienia Szanieckiego.Tak się na to mówiło. Piekne, białe, płaskie , chropowate, suche kamienie. Mialo to swój klimat. A za każdym ogrodzeniem bielony dom. To jedyne moje zetknięcie z polską wsią za dzieciaka. U babci staruszki była stodoła z sianem, kuchnia kaflowa z fajerkami na których babcia staruszka kiedyś robiła podpłomyki. Miała kuchenke ale nie wiem, czy w ogóle jej używała do przyrządzania posiłków. Trzymała  w niej pieniądze-to na pewno. Trzymała pieniądze na kratach półek piecyka kuchenki i wyciągała: jeden banknot dla mnie, drugi dla Marcinka. Nie raz się zdarzało ze jedno dziecko dostawało 20 a drugie 50 złotych. Biegaliśmy po podwórku z kijami w jednej i pokrywkami po starych garach w drugiej ręce i walczyliśmy. Pamietam to ostre światło przy głównym, jedynym wejściu do domu i ten wilgotny cień po drugiej stronie- przy studni.
Pamietam, że za drzwiami wejściowymi leżała miska z wodą. Chyba nawet dwie. Jedna z mydlinami a druga z wodą czystą. To znaczy- bez mydlin. Do wymycia i opłukania rąk po przyjściu z podwórka. Od korytarza z lewej strony była sypialnia. Pamietam zapach tych izb. Zastanawiam się czy tam w ogóle była podłoga, czy tylko klepisko? W domu pachniało wilgocią i mchem i jeszcze czymś kwaśnym.

Pamietam łóżko w tej sypialni. Miało drewniane zagłówki i było trochę większe niż jedno, a trochę mniejsze niż dwuosobowe. Materac był wypchany sianem, a na łóżku na materacu pierzyna i poduszka z pierza. Jak świeżo wyrośnięte ciasto drożdżowe. Puchate. Pamietam jak igiełki pierza przebijały się przez sztywną wykrochmaloną pościel. Biało-koronkową. Zawsze. Tam była sypialnia, ale chyba tylko goscinna. Z tego co pamietam babcia spała na łóżku w kuchni i oddzielonym kotarką od drzwi i kuchennego stołu.
W tej drugiej sypialni, tej prawdziwej, spała Bożena, i jej syn Jarek, jak przyjeżdżali odwiedzić prababcie. Jarek był wysoki i chudy z ciemnymi worami pod oczami. To jakaś moja rodzina. Pewnie nie taka znowu daleka, ale więcej o nich nie słyszałam. Przyjeżdżali do prababci z Wrocławia i plotkowało się ze ten Jarek, który był wtedy już nastolatkiem, to ĆPA. Ja miałam kilka lat i bardzo mnie to przerażało. Wtedy ciagle powtarzali w telewizjach i magazynach dla nastolatek o AIDS i o sektach. I o "praniu mózgu". Pranie mózgu, czym kolwiek nie było, przerażało mnie najbardziej.


Pamietam drabinę na piętro w stodole. Pamietam tez czarno-białe duże święte obrazy za szybkami w izbach w domu z pobielonymi ścianami, które brudziły i dupę i plecy. Obrazy popodwieszane były na ścianach, na łańcuchach. Przez co wisiały odchylone o jakieś 20 procent od płaszczyzny ścian. jak krzyż Chrystusa Salvadora Dali. Pytałam tatę dlaczego tak.

Pamietam dziki sad i resztki grządek za stodołą. Wysokie drzewa i stodoła ledwo dopuszczały tam światło latem w godzinach popołudniowych. Chyba nawet stały tam szkielety starych maszyn rolniczych. Bylo tam dziwnie i niepokojąco. Jakbyśmy odkrywali jakaś tajemnice albo robili coś co jest zakazane. Tamto miejsce to już w ogóle kojarzy mi się z wilgocią i ostrą ciemna zielenią mchów i porostów.

Pamietam twarz babci staruszki. Milion zmarszczek i ciemne jak węgielki, zawsze uśmiechnięte oczy. Chodziła o dwóch laskach, zgięta w pół. Myśle ze jako 9 latka  mogłam chodzić z głowa na tej samej wysokości ponad szosa co Babcia Staruszka. Józefina Bucka- nawet nie Józefina - Józefa. Jak we wsi był odpust  prababcia kupowała sobie suche obwarzanki na sznurku, wiatraczki na patyku i balony na hel. Pamietam balon w kształcie głowy zielonego zająca, przyczepiony do oparcia krzesła przy kuchennym stole.

Pamietam, ze pogrzeb babci to było bardzo silne doświadczenie dla mnie. Jak babcia zmarła przyjęłam to spokojnie. Ok. Zmarła. Miałam prawie sto lat, ostatnie lata już majaczyła i była pod opieką babci Lucynki. Mamy mojej mamy. W Busku. Domek prababci na wsi-pustoszał. Wszyscy mówili ze babcia niedługo umrze ze to już ostatnie chwile.


Pamietam kondukt żałobny. Czterech mężczyz trzymało trumnę , potem szła rodzina i pół wsi. Było bardzo zimno ale nie pamietam jaka była pora roku. Może marzec, może październik. Może nawet grudzień. Było do szpiku kości szaro. Tak to pamietam. Przyglądałam się jak mężczyźni w komżach ponakładanych na puchowe kurtki, niezgrabnie niosą trumnę. Poprawiaja sobie ten stelaż na ramieniu, a trumna wtedy faluje  jak na morzu. Wyobrazalam sobie jak sztywne cialo babci przewraca się w tej trumnie. I te zawodzące pieśni. Ja z tatą szłam jakoś z tyłu. Płakałam ale chyba nie ze smutku, a z paniki. Co się dzieje, co to za nieprzyjemna surowa uroczystość? Nie byłam na to gotowa. Kościół był jak z lodu, pamietam ze miałam zimny nos a ciepłe łzy ogrzewały na chwile cieniutka niteczką zamarznięte policzki. Trwało to nieskończenie długo. Te śpiewy. Ta msza. Pod koniec znów podnieśli trumnę, żeby zanieść ją na cmentarz i pamietam ze jak unieśli ja na wysokość ramion- potrząsnęli ja. Kilkukrotnie. Wydałam z siebie jakis dźwięk. Strachu i przerażenia.Tego było za dużo jak na moja głowę. Więcej nie pamietam.

Nie wiem ile wspomnień jest prawdziwych ile dopisała sobie moja, dziecięca wtedy, wyobraźnia. Mimo wszystko tak to właśnie pamietam.

A! No i nie ma już Swierczewskiego, jest oczywiście Orła białego.

1 komentarz: