Po powrocie nagromadziło mi się bardzo dużo papierkowej roboty i sporo "dorosłych" obowiązków. W między czasie zgubiłam dowód i prawo jazdy- to po pierwsze. Od dwóch lat nie odebrałam jeszcze dyplomów ze studiów- to po drugie. Jako już prawie trzydziestoletnia baba muszę zarejestrować w Urzędzie Pracy - to po trzecie.
Czułam się jakbym przyszła przebrana za Myszkę Miki jak w ubiegłym roku po raz pierwszy przekroczyłam wrota do Urzędu Pracy w Lublinie. Czekałam dwie czy trzy godziny w kolejce a wyszłam po trzech minutach z karteczką-klejką z logiem Miasta Lublin i notatkami co muszę wziąć ze sobą następnym razem oprócz ślicznego uśmiechu i dowodu osobistego. Pani zza biurka patrzyła na mnie, jakbym na głowie miała jakiś głupi kapelusz albo swastykę narysowaną na czole. Na pewno z niechęcią ale zaryzykowałabym też stwierdzeniem, że z odrazą - jak wyciągałam dowód osobisty z puszki po cukierkach, która zastępuje mi portfel. Poczułam jakbym się zderzyła się z ciężarówką. Jakbym próbowała zrobić pierwszy krok w dorosłe życie i potknęła się się na własnym sznurowadle. Nic nie wiedziałam.
- Skończyła Pani jakieś studia?
- Tak. Dwa kierunki. -odpowiadam z dumą.
- Poproszę dyplom.
- Nie mam.
- Dlaczego?
- Nie wiem.
- W grudniu gdzie pani pracowała?
(i tu kobieta spisuje moje nazwisko z dowodu i wklepuje w system. W komputerze rozwija jej się cała lista prac, które wykonywalam. O których pamiętam tyle, że ciągle pracowałam, raz tu raz tam, czasem i tu i tam w tym samym czasie, ale nigdy nie zatrzymywałam żadnych papierów, dokumentów, umów. Traktowałam je jak śmieci bo pracowałam tylko po to, żeby mieć za co zapłacić za mieszkanie, nakarmić koty i kupić co najwyżej wino i parę szmat w ciuchlandzie.)
- Nie wiem.
Ja nie wiem nic. Nie wiem co mogę powiedzieć co nie. Czy zaraz na sygnałach nie przyjedzie policja? Przecież często nielegalnie pracowałam w tych wszystkich "barówach". Nie jestem w stanie powiedzieć w której pracy miałam umowę w której nie. Ile czasu gdzie pracowałam. Nie pamiętam. Okazało się, że muszę mieć przy sobie dyplomy plus wszystkie swoje umowy lub zaświadczenia z miejsc w których pracowałam. Dodatkowo, jak chcę robić staż w Lublinie - muszę być tu zameldowana. Nie wiedziałam, że to tak wygląda i nie myślałam, że moje życie wygląda jakoś dziwnie. Po prostu je przeżywałam. A czułam się jakbym przez ten czas była w kosmosie. Wiedziałam tyle że przez te dwa lata zamiast odbierać dyplomy zjechałam dwa razy zygzakiem Francję. Zjechaliśmy wybrzeże Hiszpanii, i wjechaliśmy w jej głąb. Jeździliśmy po wielkich tłocznych miastach i pustkowiach Portugalii. Zjeździłam z plecakiem na plecach, autostopem całe Włochy i Ukrainę wzdłuż i wszerz. Eksplorowałam najodleglejsze zakątki Izraela i Palestyny poznając i zaprzyjaźniając się z mieszkańcami. Związałam się sercem z Obozem dla Puszczy Białowieskiej i spędziłam tam dwa tygodnie ostatniego miesiąca. Ostatniego miesiąca przed ostatnim wyjazdem z Lublina. Brałam udział w blokadzie i zaczęłam bardziej świadomie, jako obywatel, patrzeć na wiele spraw. Przeczytałam masę książek, zaczęłam interesować się polityką i czytać gazety. Przestałam być zbieraczem i zaczęłam wyrzucać, w pewnym momencie już maniakalnie wyrzucać niepotrzebne rzeczy. Byłam na kilku festiwalach filmowych i nadrobiłam braki w nieobejrzanych filmach. Ale czemu nie odebrałam dyplomu? Nie wiem.
Na razie wróciłam i jestem otwarta na wszytskie pomysły, które głowa mi podsuwa. Myślę, żeby się ubiegać w jakiejś lubelskiej instytucji kulturalnej o staż. Więc będę musiała, może tym razem bardziej przygotowana, zderzyć się po raz drugi z INSTYTUCJĄ URZĘDU PRACY.
Dlatego, że te wszystkie urzędy i dokumenty to nie tylko strata (srata-tata) czasu i nerwów ale i strata pieniędzy, postanowiłam trochę zaoszczędzić. Zdjęcia do dyplomu zrobił mi Seweryn. Wyczytałam wszystko co i jak. Że zdjęcie ma dość swobodne ramy. Tło musi być jednostajne, ja buzię muszę mieć obróconą bokiem, a wymiary mają być 4,5x6,5. I to tyle. Nic trudnego. A, że 4,5 razy dwa to 9, a 6,5 razy dwa to 13. Więc 4 zdjęcia zmieszczą się na najmniejszym formacie zdjęcia do wydruku. Na formacie 9x13. W domu wszystko poustawiałam, Seweryn w Photoshopie usunął mi kolczyk (bo pani w dziekanacie, powiedziała, że absolutnie zabronione są kolczyki w twarzy na dyplomie). Wszystko było Fertig! Zapisałam zdjęcie na nośnik, i nieszczęśliwie nazwałam je DYPLOM.
Poszłam do fotografa na Zielonej. Młody chłopak stał za ladą i przywitał mnie z uśmiechem. Na szklanej półeczce za nim stało mnóstwo eksponatów w formie starych analogowych aparatów i długich, szklanych obiektywów. Za mną, na ścianie - zdjęcia ślubne sprzed 20 lat, zrobione najprawdopodobniej na zapleczu tego zakładu z palmą w doniczce i fototapetą, przedstawiająca średniowieczy zamek, w tle. Grzebiąc w torbie, mruknęłam że chce wydrukować dwa zdjęcia które mam na pendrajwie.
- Macie rozmiar 9x13 wydruków?
- Tak.
- To super.
- Które to zdjęcie.
- O to. To podpisane dyplom. Dwie odbitki. Ile to będzie?
- 2 złote.
Chłopak zniknął w drugim pomieszczeniu. Widziałam, że wrzuca moje zdjęcia na jakiś program, przez 5 minut coś tam grzebał. Po chwili pryszedł i mówi
- Wydrukowałem jeszcze tak, jak zazwyczaj drukujemy zdjęcia do dyplomu. Wie pani co... fotografia umiera. Niedługo będziemy jak szewcy. Ja znam te wymiary na pamięć. I podnosząc żeliwne, ciężkie narzędzie do wycinania małych prostokącików, mówił
- O, to proszę pani, jest do legitymacji szkolnej. Podniósł kolejne z innym kolorem rękojeści
- O, a to proszę na przykład- do dowodu. Ja to znam. Ja to wiem na pamięć. Ale i tak wymrzemy. - powiedział smutnym głosem, bez nuty nawet pretensji. Poszedł na zaplecze.
Wrócił po chwili, trzymając w ręku cztery odbitki, na każdej po dwa zdjęcia wyśrodkowane, nie tak jak ja ustawiłam przed przyjściem. Porozcinał je na jakimś programie i wydrukował zdjęcia, tak jak zazwyczaj drukuje je do dyplomu. Zatkało mnie. Stałam bez słowa a on wyciągnął gilotynkę i przycinał srebrzystym ostrzem, zdjęcie do odpowiednich wymiarów.
- Coraz więcej osób robi jak pani. Coraz więcej osób ma dostęp do aparatu, do programów. Może i to ma sens, po co 40 złotych wydawać? Bo tyle, wie Pani, kosztują u nas zdjęcia do dyplomu. Po co 40, jak można dwa złote zapłacić. - zaczął wkładać zdjęcia do specjalnej małej, śnieżnobiałej koperty, trzymając je za krawędzie, żeby nie zostawić na papierze fotograficznym linii papilarnych.
- Wydrukowałem tak, bo to z przywyczajenia, i wiadomo będzie że dobrze. - cisza - Może powinniśmy zmienić ceny? - kontynuował monolog - ale też nie ma jak bo takie są standardy w całej Polsce, nie możemy ich zmieniać jako zakład to by było nie w porządku wobec innych zakładów. I po chwili ciszy - znów to samo - My wymrzemy.
Podał mi kopertę, a na ladzie połyskiwała dwuzłotówka wypolerowana przez moją kieszeń. I NAGLE WYLECIAŁY ZE MNIE SŁOWA. Próbowałam coś mówić, że może trzeba skupić się na fanatykach którzy kochają fotografię analogową i jako eksperci kolekcjonować i sprzedawać sprzęt. Czułam, że się pogrążam -To może ja zapłacę więcej? - dodałam na koniec, ale on już nic nie odpowiedział.
Do czego ten świat dąży. Czemu ja tu stoję i jestem oprawcą? Ale ze mnie kapitalistyczna, bezczelna świnia - pomyślałam. Rozumiałam go i nie wiedziałam co mogę zrobić. A osiem beznamiętnych moich twarzy w moim plecaku, prześwietlało materiał i patrzyło mi prosto w oczy chcąc wzbudzić we mnie jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Marcyś! Ja w tym zakładzie dokładnie tym samym urządzeniem wycinałam fotografie do dokumentów, robiłam tam praktyki i staż ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że ludzie tak robią, bardzo dobrze - tam byś zapłaciła krocie za naprawdę kiepskie zdjęcia
@Lidia Szpulka, O RANY! Ciekawy zbieg okoliczności w takim razie ;-) Pamiętam, że widziałam Cie kiedyś w tym zakładzie, jak kupowaliśmy klisze czy coś, a Ty, odbierałaś jakieś zdjęcia chyba. Ale byłaś klientką ewidentnie ;-)
UsuńMyślałam o Tobie ostatnio! Z Lizą rozmawiałyśmy, że musimy się spotkać i spędzić jakiś wieczór we trzy razem!