logistycznej. (Jak to ładnie ujął Pater.) Wymęczeni dotarliśmy do Carycy, gdzie wymarzłam jak cholera! (stąd teraz moja temperatura, zimne ręce i cieknący nos). W Carycy siedzieliśmy do szóstej. Szkoda tylko, że moje dziewczyny nie posiedziały za długo, bo jak sama szalałam na
parkiecie, to krakowiacy patrzyli na mnie jak bym zwariowała. W Carycy, na Wielopolu , siedzieliśmy do szóstej. Stwierdziliśmy więc, że nie ma sensu, żebyśmy szli do kogoś nocować. Poszliśmy na dworzec sprawdzić najwcześniejsze autobusy. Ku naszemu nieszczęściu okazało się, że najbliższy autobus mamy o 12;30. *aaaa!* Nie mielismy już sił, żeby cokolwiek robić, i gdziekolwiek iść. Weszliśmy do maka w galerii, posililiśmy się, troszkę podprowadziliśmy P. pod PKP, i siedzielśmy na ławeczce w galerii. Mijała już doba jak nie spaliśmy, oparliśmy się więc
sobie na wzajem na ramionach i nie wiadomo kiedy - przysnęliśmy. Ochroniarz z galerii myślał że jesteśmy bezdomni *demyt!* ( to pewnie przez moje brązowe , 'kocowate' ponczo, i przez wielka czapkę D.), i kazał się budzić, i z diabłem w głosie krzyknął 'nie ma spania!'. Żeby nie usnąć, chodziliśmy w kółko po galerii, z pozamykanymi jeszcze sklepami. Ja miałam szczęście i znalazłam na ziemi zwiniętą stówkę. *szczęściara* Stwierdziłam, że już chyba co pół roku będę taką jedną znajdowała. haha. Chciałam ją jakoś wydać, ale D. powiedział, że nie ma siły chodzić po sklepach, a ja nie mogę go samego na ławeczce zostawić, bo go okradną. Miał w sumie rację, więc z porannego szopingu zrezygnowałam. Sama potem zresztą stwierdziłam, że nie mam na to sił. Zanim wybiła dwunasta w południe, jeszcze kilka razy przysypialiśmy (jak na nudnych wykładach!), próbując
na wszelkie sposoby się przebudzić i znaleźć jakąś rozrywkę. Powoli czuliśmy, że oboje jestesmy przeziębieni i że mamy temperaturę. Policzki mieliśmy spieczone, mieliśmy drgawki z zimna, kasłaliśmy i smarkaliśmy. I tak aż do 12:30, do momentu jak weszliśmy do autobusu i padliśmy. Te dwie godziny snu trochę nas uratowały. Teraz jestem w domu. Jak mówiłam, jestem strasznie
przeziębiona. Czuję się obrzydliwie. Siedzę z Luckiem na kolanach w wielkim szlafroku i polarowej pidżamce. Siedzę w nowym pokoiku, którego zdjęcia za momencik wkleję w notatkę. Całe szczęście, między czasie przyszła mi ładowarka do aparatu i wreszcie będę mogła znów cykać focie. Jutro postaram się wrzucić zdjęcia nowych domowników, których jeszcze na blogu nie było. Lucka i Harrego :)
PS. Mimo, że ostatnim razem, nawet polubiłam Kraków, za jego świąteczny klimat, to teraz znów go znienawidziłam. haha . Tym razem za zimne kamienice. Jak można wpuszczać ludzi z dworu do takiej zimnicy. Klub powinien być zdecydowanie lepiej ogrzany. *basta*
Siedziałam w swetrze i ponczu i i tak zamarzłam na kość . *uh!*
cześć marcysia! mam takie same malutkie książeczki! matisse i chyba wincenty pol? i za szczurkiem z o czym szumią wierzby chyba pamiętniki adama i ewy - poznaję po stosunku wielkości do matisse'a i literce Y na końcu. śliczna tapeta! :o
OdpowiedzUsuńczuję się pominięta w tej notce! ;)
OdpowiedzUsuńkto by pomyślał jakiś czas temu że dziś będę siedzieć z inną marcysią w innym pokoiku z innym kotem na kolanach!
Baśku, poinięta? przeciez wszytsko co kocham w Krakowie, to Ty ! bejbeee, ułouuu ; DD
OdpowiedzUsuńpominięta*
OdpowiedzUsuńmarlenka- no to mamy takie same ksiązeczki ! : D
OdpowiedzUsuń